650 lat od nadania praw miejskich – wywiad z historykiem, Marią Możdżyńską

Date:

TO TEŻ CIĘ ZAINTERESUJE:

Od wielu lat jest nauczycielką historii, ale swoim uczniom powtarza, żeby nie zdawali jej na maturze. Mimo to na spacery historycznie z nią przychodzi wiele osób, bo o przeszłości Nowego Dworu Mazowieckiego opowiada z ogromnym zaangażowaniem i pasją. Z historykiem Marią Możdżynską rozmawia Sebastian Warowny.

650 lat temu, dokładnie 29 czerwca 1374 roku książę Siemowit III nadał prawa miejskie Nowemu Dworowi. Z tej okazji, przygotowaliśmy wywiad z panią Marią Możdżyńską, historykiem, propagatorką i dokumentalistką historii Nowego Dworu Mazowieckiego i okolic.

Z zawodu jest Pani nauczycielką. Skąd wzięło się zamiłowanie do historii?

Po pierwsze, jestem tubylcza, więc pewne historie nowodworskie były w moim domu od zawsze. Po drugie, chyba dlatego że historia sama w sobie jest fascynująca. Oczywiście nie ta szkolna, ponieważ w szkole mamy same wojny i politykę, natomiast mnie bardziej interesuje historia ludzi. To jak żyli, jaki mieli wpływ na to, co się dzieje wokół nich i jaki wpływ ten świat miał na nich. Dlaczego Nowy Dwór? Przez niewiedzę i nieumiejętności. Sytuacja wyglądała tak, że w momencie gdy kończyłam studia na kierunku Historia Kościoła, to chciałam pisać o wyprawach krzyżowych, tylko promotor uświadomił mi, że nie znam starofrancuskiego, staroniemieckiego i staroangielskiego, więc ja tych dokumentów nie przeczytam. Zajęłam się tym, co mogłam przeczytać, czyli rosyjski, polski, strzępki łaciny i francuskiego. I to był Nowy Dwór. W tym momencie napisałam pracę o kościele św. Michała Archanioła, a potem poszłam na studia stricte historyczne i też trzeba było je skończyć jakąś pracą. Miałam już doświadczenie i pewne dokumenty, więc zajęłam się kościołem ewangelickim w Nowym Dworze.

Czyli duży wpływ na Pani zainteresowanie historią miały też opowieści rodziców i dziadków?

Dokładnie tak. Pochodzę z tych czasów, kiedy o pewnych rzeczach w historii oficjalnie się nie mówiło. Dlatego między innymi zajęłam się „dębami katyńskimi”. Mnie tego nie uczono. Wiedziałam o tym dzięki dziadkowi, który był w Batalionie Elektrotechnicznym i opowiadał o swoich przełożonych, ale mówił o tym tylko w domu, nigdy publicznie. To były po prostu inne czasy.

Cyceron mówił, że historia jest nauczycielką życia. Ta stara maksyma doskonale odnosi się do Pani życiorysu, ponieważ od wielu lat pracuje Pani jako nauczycielka i jednocześnie zajmuje się Pani popularyzacją historii Nowego Dworu Mazowieckiego. To swego rodzaju misja społeczna?

Raczej przyjemność i hobby. Tak naprawdę z pierwszego wykształcenia jestem nauczycielką wychowania przedszkolnego. Gdy zdawałam maturę i wybierałam studia brałam pod uwagę także te w kierunku historii. Stwierdziłam jednak, że nie będę oszukiwać ludzi i mówić im coś, co jest nieprawdą. Jak już można było mówić prawdę, to w nowodworskich szkołach byli już zatrudnieni historycy. Historię studiowałam dla przyjemności i dla siebie. Potem okazało się, że w placówce, w której pracuję potrzebna jest nauczycielka historii. Nie wiem na ile mi to wychodzi, a na ile nie. Swoim uczniom zawsze powtarzam: kochani, tylko nie zdawajcie historii na maturze. Tak to wygląda.

Dokładnie dzisiaj miasto obchodzi jubileusz 650-lecia nadania praw miejskich. Jak na razie z tej okazji nie ukazała się żadna monografia dotycząca dziejów miasta. Czy historia Nowego Dworu przestała być interesująca dla ludzi? A może wiemy już o niej wszystko?

Nic z tych rzeczy. Dni Nowego Dworu Mazowieckiego były w świadomości urzędu miasta od dawna, natomiast działania podjęto na ostatnią chwilę, przeszkodziły wybory samorządowe i o ile wiem brak funduszy. O kolejnej monografii Nowego Dworu – jedna jest autorstwa Pana Ryszarda Gołąba – mówi się od lat. Może niekoniecznie w przestrzeni urzędu miasta, ale takie informacje krążą pomiędzy mieszkańcami na zasadzie: dobrze by było. Ksiądz Rakoczy mówił na konferencji o tym, że on napisał pracę na temat parafii w Okuninie, a ja o parafii w Nowym Dworze, więc dobrze by było wydać to w jednym tomie. Ale do tego potrzeba chęci, czasu i pieniędzy. Na razie zostaje na chęciach.

Czy projekty realizowane przez instytucje miejskie, jak np. spacery historyczne z Panią wpływają na świadomość i wiedzę historyczną mieszkańców? Czy potrzeba tutaj czegoś z większym rozmachem, np. muzeum z prawdziwego zdarzenia?

Muzeum mamy za ścianą (rozmawiamy w miejskiej bibliotece – przyp. red.). Wiem z jakimi bólami ono powstawało i dlaczego tam jest tak mało artefaktów. Układ jest taki, że jeżeliby miało powstać coś większego, to trzeba mieć miejsce. Muzeum jest dostosowane do miejsca, które posiadamy i liczby tego co posiadamy. Jeśli chodzi o spacerki, to na pierwszym spacerku ze mną 10 lat temu było 20 osób. W sobotę (15 czerwca – przyp. red.) było już ponad 60. Przychodzi coraz więcej osób, są też takie osoby, które przychodzą od 10 lat. I tutaj proszę mnie nie pytać, tylko uczestników, czy oni coś z tego wynoszą. Znaczna część osób, która przychodzi jest miejscowa, więc to nie jest tak, że ja im raptem powiem coś nowego. A tutaj był młyn, tutaj stał browar, a tutaj była pastorówka. To są ludzie w większości starsi ode mnie i oni to wiedzą, bo oni to pamiętają.

Advertisement

Mówi się, że Nowy Dwór wyglądał kiedyś inaczej. Część rdzennych mieszkańców uważa, że zanik wielokulturowości spowodował, że miasto straciło swój niepowtarzalny klimat. Czy zgadza się Pani z tą tezą?

Na pewno tak, bo było ciekawiej. Na przykład teraz mamy tylko jedną bibliotekę, a ile było kiedyś? Każde ugrupowanie, każde wyznanie miało swoją. Tam zawsze coś się działo. Przychodzili ludzie z zewnątrz, niekoniecznie związani z danym miejscem. Było po prostu tego więcej, miasto bardziej tętniło życiem. Teraz każdy „siedzi” w telefonie, a nie w tym co oferują instytucje zewnętrzne.

Czy spotkała się Pani z jakimiś zaskakującymi odkryciami podczas swoich badań nad historią Nowego Dworu?

Zawsze pojawia się coś nowego. Z Panem Januszem Gołąbem i Panią Marią Kaucz, inicjatorką powstania drugiego tomu albumu zdjęciowego Michela Juresa, pracowaliśmy nad książką, która prawdopodobnie ukaże się jesienią. Męczyliśmy się nie tylko nad zdjęciami, ale także nad odtworzeniem życiorysu Michela Juresa, który był ważną postacią w Nowym Dworze – wszyscy robili u niego zdjęcia. Mieliśmy informację, że M. Jures brał udział w wystawie warszawskiej szkoły fotograficznej, więc byliśmy przekonani, że to on. Później okazało się, że chodziło o jego syna.

Jak rozmawiać z dziećmi o historii, żeby je zaciekawić?

To jest bardzo trudne. Nie uczę dzieci, pracuję w szkole średniej, więc sytuacja wygląda trochę inaczej. Moi uczniowie na ogół nie interesują się historią. Na co dzień zajmują się komputerami, mechatroniką i podobnymi dziedzinami. Dziewczyny z klasy o profilu ekonomicznym powiedziały mi tak: proszę Pani, jak Pani opowiadała o modzie, muzyce i sztuce, jak na to wpływały wydarzenia historyczne, to to było ciekawe, ale ta polityka…

Prawdopodobnie niebawem zostanie Pani uhonorowana tytułem Honorowego Obywatela Nowego Dworu Mazowieckiego. To będzie Pani kolejne odznaczenie po tytule Zasłużonej dla miasta. Jakie to uczucie?

Takie informacje przez ostatnie 10 lat dochodzą do mnie mniej więcej raz do roku. Jak widać skutek jest wiadomy. Według statutu do miana honorowego nowodworzanina kandydatów powinny zgłaszać stowarzyszenia, nie należę do żadnego, więc formalnie nikt nie może mnie do tego zaszczytnego tytułu nominować. Miałam w domu osobę, która była honorowym nowodworzaninem – był nim mój tata. I to właściwie nic nie powodowało, tyle że był ściągany do pracy w różnych komisjach, działających tylko formalnie a praktycznie mających znikomy wpływ na to co działo się w mieście. Czy będę honorowym, czy nie – to tak naprawdę nic nie zmieni. Mimo, że Nowy Dwór jest jaki jest lubię to miejsce.

Dziękuję za rozmowę.

Advertisement
spot_imgspot_imgspot_imgspot_img

Czytaj także:

Podziel się wiadomością

Zapisz do newslettera

spot_imgspot_img

Chętnie czytane

Czytaj także
Czytaj także

Zakroczym. Uciekając przed policją, zanurkował w stawie

Patrolujący rejon gminy Zakroczym policjanci w Mochtach - Smok...

Najbardziej boimy się piratów drogowych. Wnioski z debat w Zakroczymiu i Nasielsku

12 i 13 września 2024 r. odbyły się debaty...

Małgorzata Lewińska zabierze słuchaczy w podróż w czasie i przestrzeni

Już jutro, 19 września 2024 r. w NOK przy...

W sierpniu ponad 289 tys. pasażerów skorzystało z lotniska w Modlinie. Najpopularniejsze kierunki to Londyn, Rzym i Dublin

Z usług Lotniska Warszawa/Modlin w sierpniu 2024 roku skorzystało 289 222 pasażerów i obsłużono na nim 1 895 operacje lotnicze – poinformowano w oficjalnym komunikacie lotniska w Modlinie. Powyższy wynik jest jak na razie najlepszym miesiącem pod względem liczby obsłużonych pasażerów w 2024 roku